12 czerwca
2012
Marcin Gerwin

Propozycja, by losować radnych zamiast ich wybierać może brzmieć zaskakująco, jednak losowanie, jako sposób wyłaniania przedstawicieli, było stosowane już dawno temu - tak właśnie wyłaniano członków rady pięciuset w starożytnych Atenach. Do losowania służyło specjalne urządzenie, które nazywa się kleroterion. Osobom, którym demokracja kojarzy się przede wszystkim z wyborami, może być trudno oswoić się z myślą, że w demokracji można wybory pominąć. Jednak korzyści z losowania radnych są na tyle duże, że warto rozważyć, jak mogłoby to działać dziś w praktyce. O losowaniu przedstawicieli pisali niedawno Sebastian Matuszewski i Piotr Laskowski, w kwietniowym Przekroju, w artykule zatytułowanym „Zróbmy prawdziwą demokrację„, który polecam.

Skąd pomysł, by losować radnych? Czy nie jest dobrze tak, jak jest? Czyż właśnie wybory nie są wspaniałym przejawem demokracji? Wybory mają oczywiście swoje plusy, jednak losowanie radnych ma tę zaletę, której nie zapewnia żaden system wyborczy - oznacza ono koniec sporów w radzie miasta,których celem jest atakowanie potencjalnych kontrkandydatów z innych ugrupowań, by utrzymać lub zdobyć miejsca w radzie miasta. Spory „polityczne” tracą sens, gdyż nie przynoszą żadnych korzyści w kontekście następnych wyborów - o tym, kto dostanie się do rady, decyduje przecież losowanie. Nie ma więc potrzeby koncentrować się na tym, by obrażać radnych z innych ugrupowań i zastanawiać się, jak to wypadnie w mediach. Można zająć się sprawami miasta i owszem, być może czasem kłócić się, jednak o sprawę, a nie z myślą o tym, by wygrać następne wybory.

Losowanie pozwala także uniknąć „decyzji politycznych”, czyli na przykład realizowania projektów, które merytorycznie nie mają większego sensu, a których celem jest jedynie zyskanie sympatii pewnej grupy wyborców. Nie ma tu konieczności starania się, by oczarować mieszkańców zdjęciem kolejnej przystani jachtowej na ulotce wyborczej, gdyż, znów, o tym, kto zostanie radnym decyduje losowanie, a nie kampania wyborcza. Rzecz jasna oznacza to również koniec plakatów i billboardów wyborczych.

Jak mogłoby to działać w praktyce? Do zostania radnym mogłaby się zgłosić każda chętna osoba, która ma prawa obywatelskie i mieszka w danej miejscowości. Kadencja rady mogłaby trwać tak samo 4 lata. W wariancie tym nie ma funkcji prezydenta, pracownicy urzędu miasta są zatrudniani przez radnych, więc wiele codziennych prac związanych z pomaganiem mieszkańcom czy przygotowywaniem projektów uchwał mogliby wykonywać urzędnicy. Wówczas nie byłoby konieczne, by radni pracowali w pełnym wymiarze godzin, dzięki czemu mogłaby się zgłosić większa liczba chętnych, gdyż nie każdy może pozwolić sobie na to, by zrezygnować z pracy na 4 lata, by zajmować się sprawami miasta. Można wówczas utrzymać obecną liczbę radnych - w Sopocie 21, a w Gdańsku 34 - dzięki czemu nic się nie stanie, jeżeli wylosowanych zostanie kilka osób, które zupełnie nie będą się nadawały do zajmowały sprawami mieszkańców.

Osoba wylosowana na jedną kadencję mogłaby nie brać udziału w następnym losowaniu, by zapewnić zróżnicowanie składu rady. Ta propozycja jest jednak dyskusyjna, gdyż w małych miejscowościach mogłoby się zdarzyć, że brakowałoby chętnych do obsadzenia pełnego składu rady.

Interesującym wymogiem, który można byłoby wprowadzić, jest obowiązkowy kurs na temat funkcjonowania gminy i demokracji lokalnej dla tych, którzy zostali wylosowani. Pozwoliłoby to zagwarantować podstawowy poziom merytoryczny radnych.

Czy wybór radnych przez losowanie oznacza, że mieszkańcy utraciliby wpływ na sprawy swojej społeczności? Przecież teraz, przynajmniej w teorii, wybory mają służyć nie tylko do tego, by wybrać najlepszych kandydatów, lecz, by popierając program danego kandydata, mieć wpływ na to, co będzie działo się w danej miejscowości. Mieszkańcy mieliby realny wpływ na sprawy swojej społeczności wtedy, gdyby zostały jednocześnie zapewnione sprawne i przyjazne dla mieszkańców mechanizmy przeprowadzania referendum lokalnego, konsultacji społecznych oraz rzecz jasna budżet obywatelskiego.Mieszkańcy mogliby się więc łatwo włączać, jako suweren, do decydowania o tych sprawach, które interesują ich bezpośrednio. I gdyby okazało się, że radni działają nie po myśli mieszkańców, to mieszkańcy mogli podjąć inną decyzję w referendum lokalnym, a w razie potrzeby przegłosować rozwiązanie rady i zarządzić nowe losowanie.

Demokratyczne wybory nie gwarantują, że do rady dostaną się wyłącznie osoby, które mają kompetencje do bycia radnym. Duża skala miasta sprawia, że mieszkańcy głosują często na kandydatów, których w ogóle nie znają, kierując się na przykład logo partii politycznej. Rzadko kiedy ocenia się przygotowanie merytoryczne kandydatów czy ich program wyborczy (nie wspominając o tym, że niektórzy głosują kierując się tym, że dobrze wypadł na plakacie wyborczym). Mieszkańcy narzekają czasem także, że nie mają na kogo głosować. Wiele osób, które ma kompetencje do zajmowania się sprawami miasta nie kandyduje w ogóle, gdyż nie chce wchodzić do świata populizmu i intryg politycznych. A intrygi te wynikają w znacznej mierze z konieczności konkurowania o zdobycie mandatu. Losowanie jest tu więc ciekawą alternatywą, która mogłaby pomóc zmienić priorytety polityki miasta, a także poprawić jakość dyskusji, gdyż pozwala uniknąć myślenia w kategoriach „politycznych”.

Zobacz także:

  • A Senate Drawn by Lot - The newDemocracy Foundation

1 komentarz

  1. Krzysiek
    13/06/2023

    Jeśli o wyborze będzie decydować losowanie, to radni nie będą czuli presji wyborców i nie będą odczuwać potrzeby aktywnej pracy w radzie miasta (bo o ich wyborze zadecydował ślepy los a nie ludzie).

Komentarz