2 kwietnia
2015
Marcin Gerwin

Zdjęcie: Urząd Miasta Słupska.

Marcin Gerwin: Czy przyzwyczaiłeś się już do nowej roli prezydenta miasta?

Robert Biedroń: Przyzwyczajenie to chyba złe słowo. Nagle okazało się, że się udało – zostałem prezydentem Słupska, czego bardzo chciałem i o co bardzo się starałem podczas tej kampanii. Kampania wyborcza to jest taki okres, w którym gdy już staniesz do walki, to najczęściej robisz wszystko, by zwyciężyć. I tak było też w moim przypadku. Stałem na ulicy każdego dnia, od rana do wieczora. Jest to okres, w którym bardzo mało czasu poświęcasz na myślenie o tym, że jak zwyciężysz, to twoje życie się odmieni. Kiedy zaczęły spływać pierwsze wyniki z komisji wyborczych i zobaczyłem, że przewaga nad moim kontrkandydatem jest miażdżąca, to pojawiła się taka pustka. Kompletnie nie wiesz, czy to dobrze, czy to źle, człowiek jest tak oszołomiony. Wtedy orientujesz się, że zaczyna się coś nowego, jakiś nowy etap w życiu. Przechodziłem to już dwa razy: kiedy zostałem posłem i kiedy zostałem prezydentem Słupska.

Dla mnie to było kompletne oszołomienie. Nie spałem całą noc z wrażenia, poza tym ciągle przychodziły sms-y, ciągle ktoś dzwonił. Rzadko zdarza mi się nie przespać nocy, ale wtedy nie spałem całą noc. Chyba dopiero trzeciego dnia zdałem sobie sprawę, co się stało i w jak ciężkiej sytuacji teraz jestem. Bo bycie prezydentem Słupska w sytuacji, w jakiej znajduje się miasto, to nie jest łatwe zadanie. Ciężko będzie wyciągnąć Słupsk z obecnej sytuacji. Nie chcę nazwać jej katastrofą, marazmem lub innym tego typu słowem, jednak to one pierwsze przychodzą mi do głowy.

Cała rozmowa w Dzienniku Opinii.


Komentarz