26 września
2010
Tom Atlee

Zdjęcie: gwydionwilliams/Flickr.

Kiedy po raz pierwszy widziałem jak podjęta została decyzja bez podejmowania decyzji, utknęliśmy akurat w grupie kilkuset członków naszej społeczności w fabryce nawozów w zachodnim Kolorado. Cuchnęło tam jak nie wiem co, a na dodatek było duszno i gorąco. W metalowy dach dudniły krople deszczu, tysiące litrów wody bezustannie spadało z burzowych chmur ponad nami. Stłoczeni, w przemoczonych ubraniach przeciwdeszczowych, nie byliśmy szczęśliwymi biwakowiczami.

Być może domyślacie się już, że nie byliśmy zwykłą społecznością. Byliśmy grupą 400 osób, z różnych środowisk i zawodów, która próbowała razem żyć w miasteczku namiotowym, które co dzień lub dwa przesuwało się o 15 mil wzdłuż drogi. Braliśmy bowiem udział w Wielkim Marszu Pokojowym Na Rzecz Rozbrojenia Nuklearnego na Świecie w 1986 r., który przemierzał cały kraj i było wówczas blisko tego, by marsz się rozpadł (już raz się rozpadł na pustyni w Kalifornii, gdy sponsorująca nas organizacja Pro-Peace zbankrutowała i porzuciła naszą grupę 1200 osób. 800 z nas wróciło wówczas do domów. 400, którzy utknęli w fabryce nawozów, byli tymi, którzy znów zaczęli iść w marcu, po dwóch tygodniach przestoju na torze motokrosowym w Barstow i szukania nowego źródła finansowania i liderów. Ale to całkiem inna opowieść!).

Tak czy inaczej, był już czerwiec i zżerał nas wewnętrzny konflikt, któremu nie było końca - był to spór pomiędzy „utrzymujmy wizerunek, który jest do przyjęcia przez resztę świata” a „bądźmy tacy, jacy naprawdę jesteśmy”. Niemal w każdej społeczności pojawia się jakaś wersja tego konfliktu. Nasza trwała już od dwóch miesięcy nim wylądowaliśmy w fabryce nawozów (gdy nadeszła burza, rozstawialiśmy akurat namioty na trawniku przed fabryką). Nasze dwa, spolaryzowane obozy, zajmowały następujące stanowiska: „Powinniśmy iść w równych rzędach, by zrobić dobre wrażenie na mediach i by zachować porządek ze względu na ruch samochodów!” oraz „Każdy powinien iść w swoim tempie, w rozciągniętej linii, by móc podziwiać przyrodę i rozmawiać z napotkanymi ludźmi, którzy wychodzą z domów i ze szkół!”. Możecie sobie dosyć łatwo wyobrazić, kto był po której stronie. I każda ze strona była przygotowana na to, by opuścić marsz… „jeżeli wy chcecie zniszczyć taki marsz!”.

Lecz tego dnia momentalnie zbliżył nas do siebie wspólny wróg - deszcz. Wykorzystując to chwilowe pojednanie, kilku bystrych demonstrantów rozstawiło sprzęt nagłaśniający wprost pomiędzy stosami cuchnących chemikaliów i zaproponowało, by każda osoba, która chciałaby się wypowiedzieć na temat naszego sporu, wzięła mikrofon na 2 minuty. Tak też zrobiliśmy, z wielką pasją i pośród ogólnego zamieszania.

„Jak możemy mówić o pokoju, a potem zmuszać wszystkich by maszerowali niczym jednostki wojskowe?!!” „Jak chcecie doprowadzić do rozbrojenia, jeżeli media mogą się z nas naśmiewać mówiąc, że jesteśmy bandą błaznujących hipisów?!!” „Jak chcemy dojść do Waszyngtonu, jeżeli nie możemy się porozumieć?!!” „Nikt nie ma prawa dyktować mi jak mam iść!” „Ktoś może zostać potrącony przez zdenerwowanego kierowcę samochodu w mieście, jeżeli nie wprowadzimy jakiejś dyscypliny.” „Całą swoją energię biorę z nieba i z drzew. Jeżeli jestem w zbyt dużym tłumie, to tracę z tym kontakt.” „Słuchajcie, ludzie, jesteśmy w tym razem. Jesteśmy zupełnie jak Rosjanie i Amerykanie. Musimy się nauczyć rozwiązywać nasze konflikty pokojowo.”

Trwało to przez dwie godziny, a każda osoba mogła zabrać głos tylko raz. W miarę upływu czasu, zauważyłem, że osoby mówiące do mikrofonu co raz częściej brały pod uwagę to, co powiedzieli ich poprzednicy. Nawet pomimo tego, że nie można było odpowiadać na wypowiedzi, ani też pomimo tego, że nie było moderatora, monologi brzmiały co raz bardziej jak dialog. Byłem NAPRAWDĘ zaskoczony, kiedy jeden mówca po drugim zaczęli mówić to, co dopiero co pomyślałem chwilę wcześniej. Wątpliwości i niuanse, które miałem we własnej głowie i w sercu, słyszałem wypowiadane w publicznej debacie, której byłem uczestnikiem. Zacząłem wyczuwać, że zbliżamy się do tego, co w niektórych tradycyjnych społecznościach nazywane jest „Jednym, Wielkim Umysłem”. Czuło się, że ten wielki Umysł Pokojowego Marszu zmaga się z rozwiązaniem trudnego problemu, przed którym stanął. „Hm, zobaczmy, jeżeli zrobimy TO, to wówczas… ale nie, to nie będzie dobrze. Więc jeśli spróbuję TEGO, to wtedy… Lecz muszę wziąć pod uwagę jeszcze to, że… itd.”

I wtedy ktoś powiedział: „Dlaczego nie zrobimy tak, że w miastach będziemy szli razem, a na wsi każdy będzie szedł swoim własnym tempem?”. Następna osoba powiedziała: „Chciałem opowiedzieć o moich doświadczeniach jako fotograf prasowy, o tym, jakie ujęcia lubimy, i myślałem, że byłoby dobrze, gdybyśmy szli razem, z flagami z przodu, ale potem pomyślałem, że ta nowa propozycja wydaje się być najlepszą ze wszystkich. Ujęcia z góry marszu rozciągniętego wzdłuż wiejskiej drogi, plus rozmowy z farmerami. Wszystko to będzie świetne. Lecz aby ujęcia w mieście miały sens, powinniście być skupieni razem.” A następna z kolei osoba powiedziała: „Możemy nazwać to trybem miejskim i trybem wiejskim i po prostu tak zrobić”. I wówczas deszcz przestał padać. Po dwóch godzinach nieustannego dudnienia, cisza, która zapanowała, była ogłuszająca. Bez kolejnych komentarzy, wyszliśmy na mrok, by dokończyć rozstawianie namiotów.

Kiedy wyszedłem na zalaną deszczem trawę, dotarło nagle do mnie, że w żaden sposób nie podjęliśmy decyzji. Nie sformułowano wspólnego wniosku. Nie odbyło się głosowanie. Nikt nie sprawdził, czy osiągnięto konsensus. Nic nie zostało ogłoszone, ani nagrane. Grupa po prostu „wiedziała”, w jaki sposób mamy iść po ulicach i szosach Ameryki. I, przez następne miesiące, zdecydowana większość z nas tak właśnie robiła.

Lata później przeczytałem, że Oren Lyons, szaman z klanu żółwia z plemienia Irokezów Onandaga, tak opisywał tradycję rady swego plemienia: „Po prostu mówimy, aż nie pozostaje nic, oprócz oczywistej prawdy.” Gdy „oczywista prawda” zostaje znaleziona, nie ma potrzeby na to, by „podejmować decyzję”. Taka prawda nie tylko czyni ludzi wolnymi, lecz również pozwala grupie lub społeczności się samoorganizować.

Źródło:

  • Tom Atlee, How to Make a Decision Without Making a Decision, The Co-Intelligence Institute (fragment, tłumaczenie: Marcin Gerwin).

Komentarz